#

Majowe spotkania integracyjne w grupie KJF stały się już tradycją. Tym razem już po raz drugi w dniach 19-20 maja 2007 przyjechaliśmy do Dymaczewa. Ta miejscowość położona nad pięknym jeziorem Dymaczewsko-Łódzkim przypadła nam do gustu. Czujemy się tu dobrze. A że pogoda dopisała znakomicie bez przeszkód mogliśmy realizować program. Naszą siedzibą był hotel Lake. Właśnie tu o 11.00 rozpoczęła się godzinna narada pracowników grupy KJF. W tym czasie nasze małżonki i małżonkowie mogli już w pełni cieszyć się słońcem, pić kawkę i piwko. Podczas narady kierownictwo grupy przedstawiło obecną sytuację w firmie jak również plany na najbliższą przyszłość.

Zaraz po zakończeniu spotkania rozpoczął się turniej tenisa stołowego. Po zaciętej rywalizacji zwycięzcą został Jarek Ranz, którego potrójnie podkręcane serwy przyprawiały kolejnych rywali o ból głowy. Prawdziwą sensacją turnieju było trzecie miejsce jedynej przedstawicielki płci pięknej Agaty Nadolnej. Grała świetnie.
Po obiedzie odbył się mecz piłki nożnej pomiędzy losowo wybranymi drużynami "czerwonych" i "żółtych". Umiejętności zawodników i znakomite założenia taktyczne nie wystarczyły aby rozstrzygnąć rywalizację w normalnym czasie. Dogrywka też nie wyłoniła zwycięzcy. Dopiero w rzutach karnych, po znakomitych paradach Tomka Matylli zwyciężyła drużyna "czerwonych".
Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się na grilu. Podjadaliśmy szaszłyczki, rybki, kaszanki i grilowane ziemniaczki. Wszystko to popijaliśmy piwkiem. W tak zwanym międzyczasie odbywały się jeszcze konkurencje: rzutu lotką (zwyciężyła Magda Figlewska), konkurencja drużynowa - układanie haseł oraz losowanie nagród z wcześniej rozdanych losów.
Kiedy na dworze ściemniło się, rozpaliliśmy ognisko. Palące się polana wprowadziły nas w znakomity nastrój. Dla fanów tańca przygotowany został 'parkiet' i znakomita muzyka. Tego wieczoru nie było jednak zbyt wielu chętnych do tańca. Tym razem również nie było siedzenia do późnej nocy. To dlatego, że o szóstej rano w niedzielę zaplanowane były paintbolowe manewry. Dwie czteroosobowe drużyny w normalnych, bojowych warunkach prowadziły ze sobą regularną walkę. Na szczęście nikt nie zginął ani też nie zaginął. Szczęśliwi, poplamieni lekko od kolorowych kulek i dumni z siebie wrócili do hotelu.
To była ostatnia pozycja programu tegorocznej imprezy. Nie licząc oczywiście śniadania, po którym rozjechaliśmy się do domów. Do zobaczenia za rok.